11/23/2014

Rozdział 4.

Edytuj post
Niedzielne popołudnie,
Katherine posłała łóżko, ubrała oraz się umyła. Poszła do kuchni, by zrobić sobie kanapki. Pomieszczenie to było małe na tyle, że mogła zrobić w nim maksymalnie dwa, małe kroki. Na białych blatach leżały butelki piwa, a na tapecie swoje miejsce miały trzy dziury, które powstały przez wypalenie papierosów. Drewniane, stare meble były mocno zabrudzone. Najgorzej wyglądała kuchenka – cała brudna od tłuszczu, a miejscami była nawet zardzewiała. Najnowszym urządzeniem była rzadko używana mikrofalówka kupiona w... 2007.
Kath wyjęła chleb z chlebaka oraz wyciągnęła trzy stare skibki. Sięgnęła do lodówki, z której wzięła masło oraz ser żółty. Po zrobieniu kanapek skonsumowała je i wyszła z domu na randkę z Andrewem. Wsiadła do tramwaju i po dziesięciu minutach dotarła do „Getty View Park".
Szła alejką wzdłuż parku, słuchając gwiżdżących ptaków. Wyciągnęła gumę do życia i włożyła ją do buzi. Z jej lewej strony roztaczał się krajobraz pustego pola, a po drugiej stronie toczyło się miejskie życie. Po minucie drugi pieszej dotarła na umówione miejsce.


- No hej - przytulił ją - masz zdjęcia? - powiedział z szelmowskim uśmiechem.

-Tak, ale nie jestem pewna czy... - trzymała w ręce brązową, dużą kopertę. Delikatnie zmarszczyła brwi.

- Dawaj! Lubię pikanterie; będzie na noc - zabrał z jej ręki plik zdjęć.

- No dobrze... - powiedziała niepewnie, odgarniając grzywkę z czoła.

- Co myślisz na zrobienie czegoś niegrzecznego? Znam taką fajną miejscówkę, gdzie możemy coś zniszczyć.

- Wolałabym zrobić coś romantyczniejszego - zaproponowała.

- Okej - przytulił ją, następnie całował z języczkiem z niezwykłą zawziętością.

- Tak lepiej - stwierdziła. Przybliżył do niej swoją dolną partię ciała, a jego ciasne spodnie pozwoliły bliżej poczuć dziewczynie jego ciało.

- Nie! Jeszcze nie... - powiedziała, odpychając chłopaka, czując nagły nacisk.

- Ale ja chcę - powiedział, chwytając jej tyłek, jakby zapomniał, że są w miejscu publicznym.

- A ja nie! - odepchnęła go tak mocno, że ten się wywrócił.

- No jejuś... sorry – powiedział, wstając z ziemi. Strzepał spodnie brudne od gleby.

-  Przeprosiny przejęte... poszłabym coś nabroić.

-  Nawet wiem, co możemy zrobić.

-  Może być ciekawie... - zaśmiała się – opowiadaj.

Gdy Andrew opisał swojej dziewczynie plan na zrobienie czegoś niegrzecznego, udali się pod szkołę.
Tymczasem Jason wraz z mamą modlili się na mszy. Po ogłoszeniach duszpasterskich mogli wyjść z kościoła. Po minucie drogi pieszej Jason znów spotkał tego samego kundelka, któremu chciał dać kiełbaskę. Piesek spojrzał błagalnie na chłopca. Gdy Jason ukląkł i wyciągnął do niego ręce, ten kulawym krokiem przyszedł do niego zadowolony.

- Mamo! Możemy go zatrzymać? - błagał, głaskając psa.

-  Nie... Ojciec się nie zgodzi. Nie stać nas na kolejnego członka rodziny.

- No mamo! Błagam! Będę dbał o niego! - klęczał przed nią.

- Nigdy. Wstawaj z tej ziemi, bo wstyd z Tobą wychodzić! - spojrzała na starszych ludzi wychodzących z kościoła.

- Ale...

- Powiedziałam już coś! Idziemy – szarpnęła chłopaka do siebie. Gdy doszli do domu, mama chłopca obierała ziemniaki, a ten robił zadanie domowe z matematyki. Po zrobieniu lekcji Jason pomógł mamie przygotowywać obiad.

- Czy Tata nie miał już przyjść? - powiedział, siekając marchewkę.


- On... dziś nie przyjdzie normalny... Dzwonił do mnie.


- Co? On znowu będzie odwalał tu ten głupi teatrzyk?


- Jaki teatrzyk?! Uspokój się – rozkazała, gdy spojrzała na jego drżące ręce.


- Nie mogę... - przez nerwy chłopak nagle skaleczył się w palec. - Ach... i tak mam, gdy nie uważam – powiedział, biorąc palec do buzi, aby wsysać krew.


Następnie wziął go pod kran, puścił wodę, a następnie nakleił plastrem. Historia się powtórzyła; Ojciec znów przyszedł pijany i zrobił awanturę. Bił swoją rodzinę rękami, które przed paroma minutami trzymały butelkę piwa. W mieszkaniu czuć było smród. Mama chłopca podjęła decyzję o ucieczce do domu jej siostry przed umiejącym skrzywdzić swoją rodzinę. Wyszli na szaro-białą klatkę schodową, która nie była wyremontowana od czasu drugiej wojny światowej. Jason wziął torbę na plecy i wraz z mamą, zszedł schodami dwa piętra w dół. Wyszli z klatki i skierowali się w stronę przystanku kolejowego. Po kilku minutach drogi doszli do Gayley Train Station i sprawdzili pociąg. Mama chłopca kupiła dwa bilety. Stacja, na której się znajdowali była ogromna. Mimo, że była remontowana dwa lata temu, to zawsze wyglądała na świeżo zrobioną. Na ścianach były okna, a podłoga przykryta była srebrnymi kafelkami błyszczącymi od światła słonecznego oraz od reflektorów pociągu. Mimo że dworzec był naprawdę ogromny, to zawsze występowało tam przeludnienie. W końcu działo się to w Los Angeles – jednym z najbardziej dochodowych i najpopularniejszych miast Ameryki. Nagle z głośników słychać było wiadomość dla klientów linii; „Pociąg numer 53 nadjechał.” Piszczące koła pojazdu o szyny stłumiły rozmowy setek ludzi. Z transportu kolejowego wysypywali się ludzie, a Jason wraz z mamą załapali się na ostatnie miejsca siedzące. W pociągu było czuć pot. Jechali tak dwie godziny, aż w końcu dotarli do „Moore Dr Street". Minęli kilka domów, a następnie zadzwonili dzwonkiem do drzwi do domu cioci chłopca.


- Cześć – powiedziała mama Jasona, witając w drzwiach siostrę.


- No hej. Co was do mnie sprowadza? - zapytała ciocia Jason'a.

Miała rude, kręcone włosy, zielone oczy oraz bladą cerę. Ubrana była w granatową koszulę, włożoną w koloru trawiastego spodnie. Kobieta była bardzo niska, pod jej pomalowanymi na różowo ustami znajdował się pieprzyk. Z twarzy wyglądała na kobietę pogodną oraz pełną życia, jednakże nie wszystko jest takie, jak się wydaje.


-Wiesz, wolałabym pogadać w środku.


-No dobrze. Wejdźcie – zaprosiła syna i matkę do środka. Posłuchali wysokiej kobiety i usiedli na kanapie w salonie.


Dom był bardzo mały, sam pokój gościnny wyglądał jakby był przeznaczony dla zapyziałej kanciapy marginesu społecznego. Pokój miał prostokątny kształt. Ściany były tapetowane pionowymi, żółto granatowymi pasami. Sufit natomiast był pomalowany kolorem białym z nutką różu. Na podłodze swoje miejsce miały deski z jasnego drewna. Bez wątpienia największym atutem, a zarazem ozdobą pokoju był mały, włochaty oraz różowy dywanik. Przed nim znalazła się stara sofa, a naprzeciwko jej – mały, pudełkowaty telewizor. Po prawej stronie miejsce miały dwa, ogromne regały pełne książek. Obok wielkiego okna znajdowała się wielka szafa zrobiona z ciemnego drewna, który kontrastował z kolorem podłogi. Obok niej postawiona była wiklinowa skrzynka, w której przechowywane były skarby rodziny Johnes, czyli rodziny ciotki chłopca. Po przeciwnej stronie znajduje się komoda, a nad nią mały obraz przedstawiający wiewiórkę. Cała przestrzeń rozświetlał wielki, złoty żyrandol, który bez wątpienia nie skomponował się z resztą wystroju.


- A więc co was do mnie sprowadza? - zapytała. - Jak ty urosłeś! - wskazała na chłopaka.


- Chcemy cię spytać, czy możemy u ciebie zatrzymać się na jeden dzień.


- Wiesz... chyba mój mąż się nie zgodzi. Przepraszam. Wyjdźcie już! No chyba, że zapłacicie – zamknęła oczy i ruchem ręki skierowała ich w stronę drzwi. Jej mąż również był głową rodziny i nie raz robił awantury – nie chciała, aby miał kolejny powód. Przez tę sytuację więzi między Heleną – matką Jasona, a jej siostrą pomniejszyły się jeszcze bardziej.


- Nie, nie musisz się tłumaczyć... - chwyciła Jason'a za czerwoną bluzkę i wyszli z domu jej siostry. Skierowali się na zachód.


- Mamo. Co teraz zrobimy? To kawał drogi do domu, a pieniądze wziąłem tylko na podróż w jedną stronę. Przepraszam


- Nie wiem! Gdzieś... gdzieś nas przyjmą. Musimy tylko znaleźć odpowiednie miejsce – powiedziała ze zmartwieniem – Przepraszam, że tak pochopnie myślałam, że ona nas przyjmie.



Godzina 17:30


Jason wraz z matką nie mieli wyboru – musieli znaleźć sobie miejsce do spania. Działo się to w okolicach, gdzie kobieta była tylko kilka razy. Byli pod tunelem, z którego wychodziło mnóstwo ludzi, ponieważ była to jedyna droga do popularnego dworca kolejowego. Nie mieli pieniędzy na hotel, ani na podróż, więc Jason wpadł na banalny pomysł; zaczął żebrać. Usiedli na zimnej, szarej oraz brudnej podłodze. Mama chłopca oparła się o białą ścianę, a Jason zaczął śpiewać. Mama chłopca coraz bardziej wątpiła, że uda im się jeszcze dziś wrócić do domu.


- Jedź, mną się nie przejmuj – powiedziała mama chłopca, chwytając go za ręce


- Nie! Nie zostawię ciebie samej!


- Proszę cię


- Nie! Nie, nie, nie i jeszcze raz - nie! - kręcił głową na znak niezgody.


- Nie zbierzemy trzydziestu dolarów w jedną noc!


- Nie należy być pesymistą! Jeszcze nam się uda. Zobaczysz - powiedziała z przekonaniem.


Rozmowie matki z synem przysłuchiwała się tajemnicza kobieta. Wyglądała jak prawdziwa Francuska. Granatowa, falbaniasta spódnica sięgała nieco pod kolana. Przy każdym ruchu podnosiła się, odsłaniając kawałek śnieżnobiałej skóry i znów go skrywała. Przyległy top w kolorze écru podkreślał jej wąską talię. Na ramiona narzuconą miała granatową marynarkę. Nadgarstek ozdabiał zapięty zegarek na grubym, skórzanym pasku i kilka delikatnych, złotych bransoletek. Kremowa chanelka wisiała luźno na jej prawym ramieniu. Na stopach miała brązowe balerinki z małą kokardką na pięcie.

Ciąg dalszy nastąpi wkrótce...



Brak komentarzy:

Credits crazykira-resources | LeMex ShedYourSkin | ferretmalfoy masterjinn | colourlovers FallingIntoCreation